Poszli!!!

Znaczy, my poszliśmy, na wodę!

Powolutku przygotowaliśmy skiffa, otaklowaliśmy. Spróbowaliśmy zepchnąć na wodę i jakoś ciężko nam szło. Oj, sił po zimie brakuje! Podłożyłem nadmuchiwaną rolkę i pociagnęliśmy znowu, tym razem mocniej i ... BUM!!! Nadmuchiwana rolka pękła, jak przekłuty szpilką balon! "Uitwaaien" jednak zjechał do wody. Czy damy radę wrócić później, pod górkę, na miejsce - bez rolki?

W przyjemnej jedynce w skali Beauforta, odeszliśmy od brzegu. Wszystko gra! Do tego tęskniłem, od dnia zakończenia poprzedniego sezonu. Bajdewindem lewego halsu, dość żwawo oddaliliśmy się od brzegu w kierunku północnym. Gdzieś tam, na jeziorze zrobiliśmy zwrot przez sztag i poszliśmy bajdewindem prawego halsu w kierunku Zegrza Południowego. Ładnie szło i ... Zdechło!!! 

Nie doczekaliśmy prognozowanej dwójki, czy nawet trójki Beauforta. Ani, zapowiadanej czwórki, która miała powiać podczas popołudniowej burzy. Dobrze, jak w ogóle coś się w powietrzu ruszało... W zasadzie: zero... A jednak, powolutku zbliżaliśmy się do tego, co zostało z dawnej Wyspy Elektrycznej, zwanej też Transformatorową. Dzisiaj, to betonowy bunkier i parę krzaków. 

Niedaleko wyspy, wykręciliśmy w lewo, robiąc zwrot przez rufę, ale praktycznie, ustawiliśmy się rufą do bardzo słabego powiewu, który trudno było wyczuć. Bardzo powoli, łódź oddalała się od wyspy i kierowała w stronę naszej przystani. Zastanawiał widok flag w naszej przystani, które poruszały się, na wietrze, kiedy my, nie odczuwaliśmy żadnego ruchu powietrza, ale jednak powoli, ale systematycznie zbliżaliśmy się do celu. Tylko motorówki mąciły spokój i wytwarzały fale. Zaczęliśmy również, wkrótce, odczuwać powiew wiatru. 

Nad jeziorem wypiętrzyły się chmury. Pierwsze krople deszczu dotarły do nas, podczas przygotowań do manewru dojścia do plaży. Żaden poważny deszcz, coś jak preludium, tego co miałoby później nastąpić.

Pierwsze grzmoty, niektóre bliskie, usłyszeliśmy podczas składania osprzętu i szykowania do przykrycia łodzi plandeką. Wystraszyły naszego Misia, który próbował schronić się w jej wnętrzu, musiał jednak przeczekać obok.

I tyle było z tej przedwczesnej burzy, albowiem zdołaliśmy wszystko złożyć, zapakować się i odjechać do domu. W drodze mieliśmy lekkie opady deszczu, a teraz w domu, czekamy na tę właściwą burzę, prognozowaną na godziny nieco późniejsze - właśnie coś się chmurzy, szkwali i w oddali grzmi...

W sumie, świetnie, że się udało otworzyć sezon udanym, choć krótkim i powolnym żeglowaniem. Jutro spróbujemy znowu!

Poniżej kilka zdjęć, które zrobiła Kasia - z rozmysłem nie ma nagrania wideo - znowu, podobne sceny, jak w zeszłych sezonach. "Dzień świstaka"??? Bo na tym polega ta zabawa!







Komentarze