Żeglarski tydzień z wnuczętami - 20 - 26 sierpnia 2023

Kasia miała jeszcze, do wykorzystania, kilka dni urlopu i przeznaczyła je, na żeglarski tydzień z moimi wnuczętami, na działce w okolicach ZZ i z naszym Goat Island Skiff "Uitwaaien".  W weekend pojechaliśmy na działkę, musieliśmy przygotować domek. Nie żeglowaliśmy, z premedytacją, bo nasze doświadczenia mówiły nam, że znowu będzie tłoczno i hałaśliwie z powodu dużej ilości motorówek i skuterów wodnych, zresztą słyszeliśmy je na działce oddalonej o prawie kilometr od ZZ. Wnuczęta przyjechały do nas w niedzielę wieczorem.

Pierwsze żeglowanie odbyliśmy w poniedziałek, 21 sierpnia. Przygotowania zacząłem od wzięcia refów, najpierw jeden, bo prognoza mówiła o wietrze 3-4 Bft, później nawet do 5, ale podczas przygotowań, siła wiatru rosła, kępa trzcin przy brzegu gwałtownie zafalowała, a do zatoczki dotarł przybój, czyli prognozowany wiatr do 5 Bft "realizował się" już teraz. Wziąłem kolejny ref - opieka nad wnuczętami zobowiązuje! Mieliśmy więc maleńki żagielek i okazać się miało, że zasadniczo był zbyt mały, ale  chwilami, zupełnie wystarczający, bo w szkwałach mieliśmy szybką i emocjonującą żeglugę! Założenie było takie, że codziennie będziemy żeglować od dwóch, maksymalnie do czterech godzin w zależności od pogody, kondycji skippera i jego załogi. Poniedziałkowe żeglowanie, nie było bardzo długie - dzieciom należała się również zabawa na plaży, na brzegu. Nie zrobiłem dokumentacji wideo z poniedziałkowego żeglowania, później okazało się, że Kasia również, nie zrobiła wideo, ani aparatem, ani smartfonem...

22 sierpnia, wtorek - według prognoz, wiatr nie powinien przekroczyć 4 w skali Bft, więc zdjąłem jeden ref. Pożeglowaliśmy znowu, szybko i przyjemnie - tym przyjemniej im wiatr był silniejszy. Nie zapomniałem o kamerze wideo - jest nagrana relacja. Wbrew oczekiwaniom, na terenie naszej zatoczki była grupa skuterów wodnych - pomimo zakazów kąpieli i wytwarzania fali, wypuszczali dzieci ze skuterów i motorówek do wody w strefie przystani, a także wyjeżdżali i wjeżdżali do brzegu, na pełnym gazie! Takie akcje, miały powtarzać się również w innych dniach, ale nie będę już tu o tym pisał, wykasowałem również sceny z relacji wideo, żeby nie było, że stary piernik znowu narzeka na młodych (ale nie wszyscy z nich, byli bardzo młodzi!) ...

We środę, 23 sierpnia, na terenie ośrodka WDW Rewita, w którym od maja stacjonujemy, odbywał się event, zajmującej się osobami z niepełnosprawnościami, Fundacji "Avalon". Nie zwróciłem na to specjalnie uwagi - nie zauważyłem, będąc zajęty łódką. Zanim event dobrze się rozpoczął, po zabawie dzieci na plaży i przygotowaniu łódki, ruszyliśmy w rejs w kierunku "patelni" i Nieporętu. O evencie powiedziała mi Kasia już na wodzie. Pożeglowaliśmy dosyć szybko i sprawnie, bez refowania żagla w wietrze 2-3 Bft, nie mówiąc o chwilach wiatru słabszego, ale to był przyjemny rejs w rejon zielonej wody...

Po naszym wylądowaniu w WDW Rewita, event Fundacji "Avalon" jeszcze trwał. Mieli swój namiot, banery reklamowe, stoły z posiłkami dla uczestników, nagłośnienie, serwis fotograficzny, jak później zauważyłem, również przenośną toaletę dostępną dla osób poruszających się na wózkach (a co dzień, gdzie mają korzystać z toalet osoby poruszające się na wózkach, które nie uczestniczą w evencie???)... Na terenie ośrodka było sporo osób w różnym wieku, poruszających się na wózkach inwalidzkich. Kasia z Gosią i Grzesiem, poszli bawić się na plaży. W pewnym momencie zauważyłem, że jeden z uczestników eventu, poruszając się elektrycznym wózkiem, sterowanym joystickiem, zjechał z utwardzonej, betonowej nawierzchni na trawę i skierował się w moją stronę. Zatrzymał się w pewnej odległości, przyglądał mi się i uznałem, że próbował nawiązać ze mną kontakt. Podszedłem więc bliżej.
Mężczyzna na wózku, w średnim wieku, sprawną, lewą ręką wskazał na moją łódź i fonetycznie prawidłowo, chociaż z trudem, wymówił nazwę:
-'Autwajen'! ("Uitwaaien")
-Tak, to po niderlandzku...
- Wiem... Czytałem...
Tak rozpoczęła się nasza krótka (zbyt krótka) rozmowa. Mężczyzna szukał słów z trudem, ale przedstawiliśmy się sobie nawzajem. Dowiedziałem się, że również jest żeglarzem, że cztery lata temu miał udar, w wyniku którego został częściowo sparaliżowany, skutkiem udaru jest też afazja, że żeglował po Zalewie Sulejowskim i że czytał moje teksty na blogu, więc mieliśmy wrażenie, że się znamy. Z trudem znajdował słowa i wymawiał je ze łzami w oczach, co również dla mnie było bardzo trudne. Każda moja reakcja wydawała mi się sztuczna i nieadekwatna, pomimo, iż starałem się, by była naturalna, przyjazna i jak najbardziej, po prostu, zwyczajna. Próbował mówić coś więcej, ale nie potrafiłem zrozumieć, ani dopytać, więc z wyraźnym żalem i ze łzami w oczach, zrezygnował. Na pożegnanie, uścisnęliśmy sobie dłonie, później jeszcze pomachaliśmy, na do widzenia... Wciąż pozostaję pod wrażeniem tego krótkiego spotkania i żałuję, że nie potrafiłem być bardziej empatyczny i naturalny i lepiej poznać kolegę żeglarza.

Powraca refleksja, że w każdej chwili, nagle, może wydarzyć się coś, co zabierze nam wszystko - sprawność, siłę, zdrowie i będziemy musieli pożegnać to, co najbardziej kochamy, coś odgrodzi nas od dotychczasowych nawyków i stylu życia, wyrzuci poza nawias, na margines - dlatego starajmy się w każdej chwili cieszyć się tym, co mamy - życiem, takim jakie jest, tu i teraz - być przyjaźni, współczujący i empatyczni wobec bliskich i wszystkich innych...

Powróciły moje wcześniejsze refleksje, że generalnie, to jestem szczęściarzem, bo w grudniu 2012 roku, byłem w stanie, w którym mogłem łatwo stracić życie, a jednak, dzięki szczęśliwym zbiegom okoliczności, oraz wysiłkom wielu lekarzy, kardiochirurgów i innego personelu medycznego, żyję i czuję się na tyle dobrze, by wciąż móc aktywnie funkcjonować i m. in. z Kasią i wnuczętami, zajmować się moim ukochanym hobby ...

Kolejny dzień i kolejne żeglowanie, czyli czwartek, 24 sierpnia. Grześ koniecznie chciał odwiedzić plac zabaw, ale Gosia nie chciała tam z nim być, więc została ze mną, by pomóc mi w przygotowaniu łódki. Sprawnie odwiązywała linki napinające od spodu plandekę i pomagała mi je zwijać w buchty i zawieszać na relingu-wzdłużniku burtowym, a nawet stawiać żagiel. Prognoza wiatrowa przewidywała 2-3 Bft, więc znowu żeglowaliśmy bez refów. Chwilami wiatr był bardzo słaby, ale też mieliśmy podmuchy około 3 Bft, kiedy nasz GIS ruszał z kopyta, a nawet, już niedaleko Serocka dostaliśmy szkwał o sile minimum 4 Bft wraz z nagłą zmianą kierunku - był nawet pisk małoletniej załogi, związany z przechyłem większym, niż zwykle. Chwilę potem, postanowiliśmy zawrócić do naszej przystani. Obyło się już bez przygód. Gosia pomogła mi również przy zakończeniu i przygotowaniu do nakrycia łódki plandeką, bo Grześ z Kasią, znowu poszli na plac zabaw.

Piątek, 25 sierpnia, okazał się być dniem szczególnym. W ciągu całego, wspólnego pobytu, mieliśmy różne, mniej lub bardziej poważne rozbieżności, pomiędzy prognozami pogody, a rzeczywistością - wiatry o innej sile, niż prognozowane, to w zasadzie, na ZZ standard. W piątek było jednak ciekawiej! Prognoza mówiła o deszczu, od godziny 1000, słabnącym i zanikającym do 1200 i oknie bez deszczu, przynajmniej do godziny 1500 i z wiatrem 3-4 Bft z kierunków południowych. Rzeczywiście, około 1000 zaczął padać deszcz, następnie słabnący. Pojechaliśmy więc do ośrodka WDW Rewita, na łódkę, bo deszcz wyraźnie zanikał i jeszcze przed 1200 zanikł zupełnie... Gosia pomagała mi szykować łódkę i rozmawialiśmy m. in. o zachowaniach przy różnych siłach wiatru - wspólnie, zgodnie z naszymi doświadczeniami z dni poprzednich, postanowiliśmy wziąć ref, bo jeśli może wiać 3-4 Bft, zwykle już refujemy - a nie mamy systemu szybkiego refowania/rozrefowania na wodzie. Wystartowaliśmy około 1200, kiedy już nie padało, ale wiało słabo 1-2 Bft. Zachmurzenie duże, ale były również drobne przejaśnienia. Wiatr z Południa i Południowego Wschodu, a większe zachmurzenie na Południowym Zachodzie i Zachodzie. W związku ze słabym wiatrem, postanowiliśmy przejść przez płyciznę, znaną już czytelnikom z awarii miecza szybrowego, unosząc częściowo miecz i mając na niego baczenie - wszak spore jachty przechodzą przez tę mieliznę bez awarii. Po pewnym czasie, zaczęło kropić deszczem. Żadna tragedia! Przestało, ale widać było przesuwającą się od Południowego Zachodu, czyli około 90 stopni do kierunku wiatru, ale w naszym kierunku, niejednolitą strefę opadów. Wiatr słaby, ref wzięty, żeglujemy pomalutku, obserwując zabawy na wodzie dzieciaków z jachtów SztormGrupy. Gosia przejmuje ster - pod moją kontrolą może spróbować sterowania łódką. Po chwili dosięga nas rzęsisty deszcz, który chwilami zamienia się w ulewę. Nic nie możemy na to poradzić. Wyszliśmy w prognozowane okno pogodowe - bez deszczu - na dwie godziny. Wbrew zasadom, nie wzięliśmy ze sobą nic przeciwdeszczowego, poza cienką pelerynką, którą Kasia założyła Grzesiowi. Po chwili ulewnego deszczu, jesteśmy mokrzy, do gumek w majtkach. Widząc ściekające po żaglu do łodzi strugi wody deszczowej, żartuję, że podobnie jak w rejsie przez ocean, możemy podstawić wiadra i uzupełnić zapasy słodkiej wody, której w długich, oceanicznych wyprawach, zwykle brakuje. Na szczęście, nie robi się zimno. Gosia z moją pomocą, bezpiecznie doprowadza nas do brzegu - jest przemoknięta, ale szczęśliwa i mówi o wielkiej przygodzie, którą przeżyła, zapamięta ją na długo i będzie mogła opowiadać, że sterowała żaglówką podczas ulewy. Na szczęście, w samochodzie Kasia ma zmianę suchych ubrań dla dzieci, więc szybko mogą się w nie przebrać. Ja w tym czasie składam osprzęt i szykuję do wciągnięcia łodzi na brzeg i okrycia plandeką. Czerpakiem wylewam deszczówkę z kokpitu - na dnie było już kilka cm wody!

Sobotę , 26 sierpnia, postanowiliśmy uczynić dniem, dla dzieci - wolnym od żeglowania, przygotowaniem do powrotu, bo po południu mieli po nich przyjechać rodzice. Spora część naszej garderoby, przemoczona w piątek wciąż jeszcze nie wyschła. Również żagiel i liny w łódce są mokre. Zostały przykryte plandeką, a ona utrudnia ich wysuszenie. Jedziemy do WDW Rewita - dzieci z Kasią pójdą na plac zabaw i plażę, wcześniej Gosia pomoże mi w odwiązaniu linek podtrzymujących plandekę. Postawię żagiel na lądzie i zorganizuję suszenie sprzętu. Na szczęście, jest gorący i wietrzny dzień, ale bawełniany oplot szotów schnie bardzo długo. W tym czasie, Mariusz dokonał transakcji sprzedaży swojej proa P5 - uznał, że raczej potrzebuje czegoś jeszcze lżejszego i bardziej poręcznego. Trochę żal, ale też otwierają się przed nim nowe możliwości - życzę powodzenia!

Jakieś konkluzje i wnioski? Poza wciąż mocnym wrażeniem, ze środowego spotkania z kolegą żeglarzem na wózku inwalidzkim i refleksjami natury egzystencjalnej, ważnymi zawsze i wszędzie, mam również takie, bardzo podstawowe wnioski, że wybierając się nawet na bardzo krótką przejażdżkę łódką, należy być przygotowanym, na różne warunki pogodowe - trzeba mieć ubranie na niepogodę! Zignorowałem tę zasadę, którą znam i zwykle do niej sam się stosuję! Na szczęście było ciepło, więc będąc krótko przemoczeni, nie zdążyliśmy zmarznąć.
Poza tym, sprawa numerycznych prognoz pogody - od dłuższego czasu obserwuję mniejszą trafność tych prognoz, np. na Windguru jest dostępnych siedem prognoz (siedem modeli) dla danego akwenu i dość znacząco potrafią się między sobą różnić. A np. dzisiaj (30 sierpnia) po raz kolejny, Alert RCB w naszym regionie, nas wyłącznie postraszył - nie było żadnych, zapowiadanych gwałtownych zjawisk pogodowych - oczywiście, doskonale wiem, że tego typu zjawiska mają charakter lokalny i tym bardziej trudno jest prognozować ich wystąpienie w konkretnym miejscu. Uważam, że coraz bardziej, należy traktować prognozy, jako orientacyjne i jak to było kiedyś, dawno, kiedy prognozę podawało "Lato z Radiem" (popularna w latach 70. audycja słowno-muzyczna z serwisem informacyjnym) wrócić do korzeni, uważnie patrzeć w niebo, umieć rozróżniać chmury, wyciągać wnioski i bieżąco podejmować decyzje, podczas żeglugi.
Grześ, jest odważny i sprawny, ale dłuższy pobyt i ewentualna bezczynność na żaglówce, go szybko męczy i nudzi. Gosia jest bardziej cierpliwa, bywa zainteresowana np. sterowaniem, ale trochę obawia się np. przechyłów - żeglowanie w szkwalistym wietrze o szybko zmieniającej się jego sile i kierunku, więc i również przy dynamicznych ruchach żaglówki, ją stresuje. Być może, obydwoje powinni pobierać żeglarskie nauki w żeglarskiej szkółce regatowej łódek typu Optimist i Cadet - wśród podobnych im rówieśników, pod okiem doświadczonego trenera? Na razie, po prostu, spędzają na wodzie chwile z dziadkiem i jego partnerką, bez nacisku na szkolenie, bez nacisku na aktywne uczestnictwo - wakacje z dziadkiem na łódce! W związku z tym, także zabawy na plaży i na placu zabaw.
Wakacje z małymi (7 i 9 lat) dziećmi są obciążające, zwłaszcza dla osoby, która bierze na siebie obowiązki związane z organizacją i przygotowaniem głównych posiłków (dwa śniadania, obiad, podwieczorek i kolacja lub ich ekwiwalenty) na lądzie i przegryzek na łodzi - dziękuję Kasiu! 

Na koniec, jeszcze jedna sprawa: na ZZ, zielona woda, to był, prawdopodobnie (???) zakwit sinic. Po kilku dniach i tygodniach, w naszej zatoczce WDW Rewita woda nie była już zielona, chociaż na tzw. patelni, bliżej Nieporętu, zielony kolor wody, był wyraźnie widoczny, ale na całym ZZ wyczuwa się silny, specyficzny zapach, na brzegach i w wodzie widać sporo martwych ślimaków i szczeżuj, spotkaliśmy również martwe ryby...

Poniżej kilka randomowych zdjęć z naszego wyjazdu i link do wideo - zapraszam!










Komentarze

  1. Jeszcze krótkie wspomnienie wideo z tamtego czasu: https://www.youtube.com/watch?v=msZLPRYrkOg

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz